Zmagamy się z inflacją w gospodarce, której skutki odczuwa każdy. Wartość pieniądza spada, ceny rosną, gospodarka nie jest stabilna. Wobec tego nikt nie przechodzi obojętnie, nie da się tego nie zauważyć i nie doświadczyć.
Ja od kilku już lat odczuwam inną inflację. Taką, która dotknęła dziedzinę edukacji. Mam tu na myśli oczywiście cały system oświaty, a nie jakąś konkretną szkołę, obszar, czy poziom nauczania. Inflacja ocen, świadectw i wreszcie dyplomów wcale nie jest mniej groźna, niż ta w gospodarce. Jest inną jakością, której skutki będą odczuwane w przyszłości.
Zacznijmy od ocen, bo to podstawa, w której błąd popełniany jest już na samym początku. Pamiętam, że kiedy ja chodziłam do szkoły, co w sumie nie było aż tak bardzo dawno temu, na najwyższe oceny trzeba było naprawdę ciężko pracować. Nic się nie „należało”, rodzice nie chodzili do nauczycieli, nie pisali maili, podań itp. o wyższe oceny. Nikt niczego nie podważał. Jeśli efekty były niezadowalające trzeba było po prostu włożyć więcej pracy, bardziej się starać. Średnie ocen powyżej 5,00 były czymś wyjątkowym. Oceny celujące stanowiły spore wyróżnienie i było ich niewiele. Czułam się jednak zawsze przygotowana, idąc na jakikolwiek egzamin, czy konkurs. Zwykle też oceny na świadectwie pokrywały się z wynikami tychże. W zestawach egzaminacyjnych w szkole podstawowej i gimnazjum nie było spisu lektur omawianych na języku polskim, trzeba było znać znacznie więcej form literackich niż dwie, a pytania obejmowały niemal wszystkie przedmioty, a nie jedynie trzy podstawowe. Uważam, że moja matura już była „inflacyjna”, bo zawierała sporo uproszczeń i kompromisów (np. prezentacja na egzaminie ustnym przygotowanego wcześniej tematu, czy możliwość nie zdawania matematyki). Inflacja ocen wydaje się być sprawą prostą. Wystarczyłoby zrezygnować z ocen cyfrowych na rzecz ocen – informacji zwrotnych, czyli tzw. oceniania kształtującego. Mamy oczywiście taką możliwość, ale jest to proces pracochłonny i wymaga przekonania się do niego wszystkich nauczycieli (z naciskiem na „wszystkich”). Uchroniłoby nas to jednak od uczenia się dla ocen i żenującej czasami walki o „czerwony pasek”, uznany zresztą ostatnio za relikt poprzedniego systemu.
Inflacja ocen prowadzi do inflacji świadectw. Rozbudowane w nich zostało miejsce na tzw. osiągnięcia. Bez tego trudno byłoby najlepszym szkołom wyłonić potencjalnych kandydatów w momencie, kiedy czerwony pasek i rząd ocen celujących ma każdy z nich. W dalszej perspektywie wszystko to prowadzi do najbardziej niebezpiecznej inflacji w edukacji, jaką jest inflacja dyplomów. Ma ona różne oblicza. Pierwsze z nich to tzw. nadprodukcja osób z wyższym wykształceniem, przy zbyt małej liczbie wykwalifikowanych pracowników w zawodach nie wymagających dyplomu. Popyt na konkretne usługi powoduje, że przy braku takich pracowników czas oczekiwania jest długi, a ceny ich wykonania wysokie. Nie zawsze też osoby zdobywające konkretny zawód są w stanie wykonywać go na najwyższym poziomie, a ich błędy mogą być katastrofalne w skutkach, no ale… dyplom zdobyły.
Bardziej niebezpieczny w inflacji dyplomów jest jednak brak właściwej selekcji do wielu zawodów. System przepuszcza wiele, bo niewiele ma do zaoferowania. Nie pochyla się nad człowiekiem, tylko macha ręką i pozwala iść dalej. W Holandii np. zawód nauczyciela jest dobrze opłacany, ale po pierwszym roku studiów stwierdza się, czy kandydat faktycznie nadaje się do pracy w systemie oświaty. Jeśli nie - proponuje mu się coś innego, coś do czego ma predyspozycje. Nie zostaje z niczym, ale też ktoś realnie czuwa i pomaga podjąć decyzję. Uważam, że jest to kapitalne rozwiązanie, które pozwala uniknąć wielu błędów. Szczera rozmowa i konkretna informacja zwrotna oraz dobrze działający system mentoringu są kluczem do sukcesu. U nas nawet jeśli widzimy, że coś jest nie tak, to często dla świętego spokoju, aby się nie narażać, przechodzimy nad tym dalej. Jeśli się wychylisz jesteś zły, na niczym się nie znasz i niejednokrotnie zostajesz poddany naciskom.
Zwycięstwo nad inflacją w edukacji można odnieść tylko przez zmianę systemową. Z tą dziedziną nic nigdy nie idzie gładko. Dlaczego? Bo każdy przecież kiedyś chodził do szkoły i na tej podstawie często uważa, że jest to wystarczający argument do bycia ekspertem.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz