Maj w rozkwicie. Sezon komunijny w pełni. Odczuwam to bardzo intensywnie, bo w tym roku po raz pierwszy przygotowuję tę uroczystość z dziećmi Parafii Gąsocin. Działamy spokojnie, w zrozumieniu i życzliwości przygotowując się na ten wyjątkowy dzień. Jakiś czas temu natknęłam się jednak na coś, co wzbudziło moje zaciekawienie i jednocześnie niepokój, czyli „świecką komunię”.
Cóż to za dziwny twór? Otóż „świeckie komunie” (jakże absurdalna jest już sama nazwa tego „wydarzenia”) organizowane są przez niewierzących rodziców jako alternatywa dla komunii katolickich. Domyślam się, że w celu zapełnienia pewnej pustki i już tutaj widzę małą sprzeczność. Jeśli nie wierzę naprawdę i nie zależy mi, aby to manifestować, raczej nie powinnam odczuwać jakiegoś braku. Nie biorę udziału w Mistrzostwach Polski Rybaków, czy innych imprezach tematycznych, z którymi nie mam nic wspólnego i nie odczuwam żalu. Nie potrzebuję też żadnego zastępnika, nie szukam na siłę alternatyw. Nie jest mi przykro i nie potrzebuję na pocieszenie drogich prezentów. I teraz oczywiście ciśnie się na usta: Ty nie potrzebujesz, bo jesteś dorosła, a co z tymi biednymi dziećmi, które pójdą do szkoły i będą słuchały o imprezie i prezentach? Z dziećmi trzeba rozmawiać. Dużo i szczerze. Są w stanie swoimi wrażliwymi sercami pojąć więcej, niż nam się wydaje.
Teraz druga strona medalu, czyli kwestia tego, jak wygląda komunia u osób wierzących lub wierzących tylko deklaratywnie. Dla jednych będzie to ważny czas, w którym pierwsze miejsce zajmą sprawy duchowe i przyjęcie sakramentu (w zasadzie dwóch sakramentów, gdyż często zapominamy, że dzieci odbywają również pierwszą spowiedź). Istotne jest spotkanie rodzinne i wspólna radość świętowania. Naprawdę wiele rodzin przeżywa tę uroczystość bardzo głęboko. Nie odbierajmy więc im wspólnej radości zarzutami, że skoro tak ważna jest dla nich wiara, to po co ta cała „świecka oprawa”. Jest ona po to, aby podkreślić rangę wydarzenia duchowego, aby ten wyjątkowy dzień w życiu wierzącego dziecka był po prostu piękny, czysty i radosny. Nie widzę tutaj żadnej przesady, wszak przez cały rok szkolny przygotowując dzieci do komunii, tylko jeden raz usłyszałam słowo „fryzjer” i tylko jeden raz usłyszałam słowo „hulajnoga”.
Tam, gdzie mamy do czynienia z wiarą jedynie deklaratywną jest chyba najtrudniej. Przynajmniej ja to tak odczuwam. Nawet Pismo Święte mówi: „Obyś był zimny, albo gorący”. Letniość to choroba duszy. Ta grupa jest zagubiona w swoich wartościach i jednocześnie zbyt mało odważna, aby przyjąć jasne stanowisko. To tutaj znajdują się Ci, którzy w kościele są gośćmi. Utrudzeni przychodzą przez cały rok przed komunią, aby spełnić warunki przygotowania do niej, po czym odchodzą do momentu, aż podrośnie kolejne dziecko. W czasie gdy grupa pierwsza nie przeżywa nic, grupa druga rozwija się duchowo i doświadcza prawdziwej radości spotkania z Bogiem, grupa trzecia odczuwa głównie stres, skupiając się na części tzw. „po kościele”, gdzie wszystko musi być idealne.
Myślę, że dobrze byłoby spojrzeć na kwestię komunii naprawdę rozsądnie, gdyż mamy tutaj do czynienia z trzema zupełnie różnymi grupami, których nie można sprowadzać do wspólnego mianownika, jakim jest wiara, bo będzie kończyło się to oburzeniem, pretensjami i wkładaniem przysłowiowego kija w mrowisko. Świętowania oczywiście nikt nikomu nie odbiera. Róbmy spotkania, dbajmy o swoje relacje rodzinne, obdarowujmy dzieci (oczywiście w granicach rozsądku) prezentami, ale nie organizujmy spotkania z Bogiem (wszak tym jest i to dokładnie oznacza słowo „komunia”) bez Boga, bo staje się to absurdalne.
Jerzy98816:55, 02.07.2022
0 0
No właśnie,komunia kościelna to spotkanie Boga bez Boga.Kazdy ma swojego Boga jakim by on nie był,czy świecki czy kościelny.Jak na nauczycielkę to nie wypada tak jednoznacznie określać my i wy.Pozdrawiam,też byłem kiedyś uczniem tej szkoły. 16:55, 02.07.2022