Zamknij

Światowa sława z ciechanowskich "Bloków"

13:32, 15.07.2019 Puls Ciechanowa Aktualizacja: 10:54, 14.08.2019
Skomentuj Michał Krzyżanowski / Zdjęcie z zasobów Muzeum Romantyzmu w Opinogórze Michał Krzyżanowski / Zdjęcie z zasobów Muzeum Romantyzmu w Opinogórze

W gościnnych progach Muzeum Romantyzmu w Opinogórze odbyła się długo oczekiwana promocja książki-albumu pokazującego sylwetkę i światowej rangi sukcesy, pochodzącego z Ciechanowa tancerza baletu, Waldemara Wołk-Karaczewskiego.

Na tenże literacki benefis naszego ziomka przybyło blisko 70 osób. Z reguły starszych, wywodzących się z establishmentu intelektualnego naszego grodu. Dziwna to była nieco promocja. Jedyny bowiem egzemplarz albumu posiadała prowadząca fachowo i z wdziękiem spotkanie dziennikarka Iza Koba-Mierzejewska. Przez kilkadziesiąt minut przepytywała znamienitego gościa z jego artystycznego życiorysu. Tancerz danser noble wypowiadał się krótko, treściwie i dowcipnie.

Następnie głos zabrała pomysłodawczyni i współautorka albumu – Zofia Humięcka. Z przejęciem opowiadała, jak to dosłownie na kolanach, ze względu na mnogość materiałów źródłowych wybierała te, które należało umieścić w książce. Projekt tenże, ze wszech miar słuszny zrodził się podczas poprzedniej wizyty Waldemara Karaczewskiego w rodzinnym mieście, przed trzema laty. Realizacja napotykała na trudności i się ślimaczyła. Jak to zwykle bywa w tego typu sprawach chodziło o pieniądze. Właściwie zaś o ich brak. Wreszcie się jednak udało. Przedsięwzięcie sfinansowali w różnym stopniu: prezydent miasta, Towarzystwo Miłośników Ziemi Ciechanowskiej i sam zainteresowany. Jak stwierdził w swym wystąpieniu prezes Towarzystwa – Eugeniusz Sadowski wydano tylko 250 egzemplarzy książki. Miała bowiem być niewielka objętościowo, a wyszedł profesjonalny, piękny album. To oczywiście spowodowało, że koszty wzrosły trzykrotnie. Połowę wydania miał otrzymać Wołk-Karaczewski, a drugą Urząd Miasta i TMZC. Były też tego dalsze konsekwencje. Odstąpiono od tradycyjnego wręczenia po egzemplarzu przybyłym na spotkanie. Nie zostało to przyjęte entuzjastycznie. Ja, na takie dictum prezesa nie śmiałem prosić o jeden egzemplarz dla redakcji. Trudno mi jest pisać o książce, którą przez chwilę tylko miałem w ręku i przekartkowałem. Dam jednak radę. Nie z takich opresji wychodziłem. Krzysztof Kosiński, który się spieszył do innych obowiązków powiedział, że jego obowiązkiem jest promować słynnych ciechanowian, a swoją pulę przeznaczy dla gości odwiedzających Ciechanów w formie upominku. Jak udało mi się przez chwilę ustalić album jest świetny i wydany z klasą. Dlatego też podejrzewam, może niesłusznie, że TMZC przeznaczy swą pulę dla swoich? Cokolwiek to znaczy. Spotkanie opinogórskie uświetnił swym krótkim występem ciechanowski bard – Wojtek Gęsicki. Nie było tym razem pytań z Sali. Głos zabrali tylko „funkcyjni”. Ja porozmawiałem ze znajomym mi z dzieciństwa gościem przez chwilę po zakończeniu spotkania. To mi wystarczyło.

Obaj z Waldkiem Karaczewskim (jeszcze nie Wołkiem) spędziliśmy dzieciństwo w dzielnicy poniemieckich bloków, przy ul. Aleksandra Świętochowskiego. Przynależała ona do umownej dzielnicy „Stacja”. Ja, urodzony w 1947 roku mieszkałem pod nr 7, a mój młodszy imiennik (1954 r.) z liczną rodziną pod 4. Był najmłodszy. Miał trzy starsze siostry i dwu braci - Piotra i Janka. Ten ostatni, starszy niż ja o rok i znacznie silniejszy darzył mnie szczególną awersją i coraz sprawiał solidne bęcki. Długo były mą traumą. Zapamiętałem też szczególnie taki oto fakt. My, starsi chłopcy, po szkole grywaliśmy w palanta, sparzaka czy inną klipę. Waldek, który miał wtedy może 5-6 lat wychodził na podwórko i kręcił świetne… piruety. Wtedy powiedziałem kolegom. Popatrzcie dokładnie. To będzie kiedyś światowej sławy baletmistrz! Spełniło się dość szybko. Na początku lat 60-tych minionego wieku ja wyjechałem uczyć się do Wrocławia, a rodzina Karaczewskich też, pojedynczo emigrowała znad Łydyni.

Waldek w latach 1964 – 1973 uczęszczał w Warszawie do szkoły baletowej. W 1971 roku zadebiutował jako 17-latek na deskach Teatru Wielkiego w uczniowskim Don Kichocie. W latach 1973 – 1975 tańczył w „Mazowszu”. W tymże ostatnim został solistą Teatru Wielkiego. W dwa lata później już pierwszym. W rok później wyjechał na konkurs do Tokio. Zdobył wprawdzie „tylko” VIII nagrodę, ale został przez Japończyków uznany za bożyszcze konkursu (wtedy też zdobył zaufanie SB, która dała mu paszport do domu, bo zawsze o czasie wracał z wojaży do kraju). W 1979 roku w Paryżu udało mu się poznać legendarnego twórcę brukselskiego Baletu XX Wieku – Marice’a Bejarta. Po rozmowie z nim zdobył roczny kontrakt w zespole. Jego kariera na zachodzie ruszyła z kopyta. Wtedy to przyjął ze względów artystycznych skrót do nazwiska, Wołk (kojarzy się z rodem wielkich książąt kijowskich Karaczewskich – Wołk przypadkowo, choć spotkali się z ostatnim z nich – Michałem, który przyszedł do niego za kulisy Teatru Wielkiego będąc wtedy dyplomatą francuskim i szukał koligacji rodzinnych z naszym tancerzem). W macierzystym, warszawskim teatrze wziął na ten czas urlop bezpłatny, aby być w stosunku doń w porządku.

W czasie kilku turn’ee występował na wielkich scenach całego świata. Jego najsłynniejszą partnerką była Eva Evdokimowa. Po roku powrócił lojalnie do Teatru Wielkiego, ale tu nie czekały na niego… żadne role. Był rozżalony i uważał, że balet nie ma autonomii i jest marginalizowany. Był młody, zdolny, ambitny. Chciał tańczyć. Był nawet wiceprzewodniczącym KZ NSZZ „Solidarność” w swym teatrze. Nic się nie zmieniło na lepsze. Wyjechał więc z rodziną do Niemiec pod koniec 1980 r. (mieli paszporty wielokrotnego przekraczania granicy), gdzie przez wiele lat występował w operach w Berlinie i Monachium. W latach 1998 – 1990 współpracował z rzymskim zespołem Astra Rome Ballet, gdzie jego partnerką była słynna Diana Ferrarra. Z tym zespołem występował w Europie, Amerykach, Afryce i Azji.

W 1990 zakończył karierę i został operatorem filmowym. Do roku 2004 pracował w tym charakterze w telewizjach niemieckich. W tymże samym roku powrócił do Ojczyzny i osiadł w „sowieckiej stolicy” Polski – Legnicy. W tamtejszym Centrum Kultury prowadzi Studio Baletu dla młodzieży.

Z pierwszego małżeństwa posiada dorosłe dzieci. Córkę i syna. Z drugiego zaś 16-letnią ulubienicę Jamilę (Dżamilę). Uważa się za człowieka spełnionego i szczęśliwego. Przez dekadę „podbijał” świat w swym ukochanym balecie. Powinien też pozostać dumą naszego miasta. Ostatecznie nie mamy zbyt wielu ludzi tego pokroju i rangi.

(Puls Ciechanowa)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%