Zamknij

O "Solidarności" bolesna prawda z pierwszej ręki

12:00, 25.12.2020 GRZEGORZ KRAJEWSKI Aktualizacja: 15:12, 04.01.2021
Skomentuj PP PP

Zeznania świadka historii
", a właściwym przedmiotem tego pragnienia jest prawda. Nawet w życiu codziennym obserwujemy jak bardzo każdy człowiek stara się poznać obiektywny stan rzeczy, nie zadowalając się informacjami z drugiej ręki" - Jan Paweł II, Encyklika "Fides et ratio".

Wydaną w mijającym roku książkę pt. „Burzliwy romans z „Solidarnością” - Wspomnienia samotnego wojownika ze STACJI”, Autor Waldemar Nicman napisał językiem prawdy. Prawdy świadka wydarzeń, których był uczestnikiem.

To wielki zbiór informacji z pierwszej ręki, który by stał się prawdą o „Solidarności”, Czytelnik musi przetworzyć sam. Gdyż obiektywny świadek Waldemar Nicman tej prawdy expressis verbis nie wyraził, lecz dał mocne przesłanki do osobistego wnioskowania Czytelnika. Często tak silne, że Czytelnikowi może runąć wbite w głowę przez dziesięciolecia zauroczenie „Solidarnością”, fanatyczne uwielbienie budowane przez propagandę.

„Nikomu nie może być naprawdę obojętne, czy jego wiedza jest prawdziwa. Jeśli człowiek odkryje, że jest fałszywa, odrzuca ją; jeśli natomiast może się upewnić o jej prawdziwości, doznaje satysfakcji. O tym właśnie mówi Św. Augustyn: . Słusznie uważa się, że człowiek osiągnął wiek dojrzały, jeśli potrafi o własnych siłach odróżnić prawdę od fałszu i wyrobić sobie własny osąd o obiektywnym stanie rzeczy” – Jan Paweł II, „Fides et ratio”.

Czytając książkę Waldemara Nicmana dotychczasowe nastawienie do „Solidarności” należy zawiesić na haczyku, schować do szuflady. Inaczej Czytelnik stanie się cenzorem zeznań Autora, a nie obiektywnym sędzią, który na ich podstawie chce poznać prawdę jaka by nie była, bez względu na dotychczasowe mniemania o stanie rzeczy. Należy się więc uczciwie otworzyć na treść zeznań, nie zamykając oczu gdy będą niemiłe, dążąc do poznania prawdy jako wartości podstawowej.

„Człowiek nie znajduje prawdziwych wartości zamykając się w sobie, ale otwierając się i poszukując ich także w wymiarach transcendentnych wobec niego samego. Jest to konieczny warunek, który każdy musi spełnić, aby stać się sobą i wzrastać jako osoba dorosła i dojrzała” – Jan Paweł II, „Fides et ratio”.

Oto próbki zeznań Autora:

Mierzcie się sami ze swoimi demonami

– Przyjmuję zasadę, że choć wiem iż wielu – zbyt wielu moim zdaniem dawnych działaczy – okazało się pustymi wydmuszkami, ludźmi małego ducha, a także niestety zwykłymi donosicielami, to nie będę ich dzielił na dobrych i złych. (…) Wiem, że dużo, i nazbyt dużo członków Związku było w różnoraki sposób „umoczonych” we współpracę ze służbami specjalnymi Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, a także przynależało do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jej satelitów. Wielu ukrywało to skrzętnie i długo, ale trzy dekady wolności oraz Instytut Pamięci Narodowej zrobiły swoje. Są także ludzie, którzy po latach przestali się w końcu bać i zaczęli mówić prawdę. Uważam jednak, że każdy powinien się ze swymi demonami zmierzyć osobiście. Ten przydługi być może wstęp jest konieczny, bo niektórzy zbudowali i nadal próbują budować sobie legendy bohaterów – ze Wstępu Autora do książki, str.13-14.

Klapa na starcie

– Inauguracyjna próba zbudowania silniejszych struktur (NSZZ „Solidarność” – przyp. red.) w formule ponadzakładowej (na potrzeby rozmów z władzami miejskimi i wojewódzkimi), miała miejsce 15 listopada 1980 roku w Elektromontażu (…) Naprawdę była nadzieja na rozwój aktywności Komisji, ale szybko wygasła. Na skutek działania sił odśrodkowych w Związku i zewnętrznych (SB, TW czyli Tajni Współpracownicy, KO czyli Kontakty Operacyjne, PZPR, dyrekcje zakładów) ciało rozpadło się jeszcze przed końcem roku – ze str. 16-17.

Związek nasycony Partią

– (…) zbyt dużo w tamtych czasach było we władzach Związku aktualnych i byłych członków PZPR i to wcale nie szeregowych, a także ludzi mających powiązania rodzinne ze Służbą Bezpieczeństwa (co się potwierdziło w znaczącej mierze wiele lat później). To właśnie było źródłem największych nieporozumień – ze str. 21.

Chamstwa nie brakowało

– (…) rozpatrzono wniosek Komisji Rewizyjnej „S” pod przewodnictwem Franciszka Pogorzelskiego, szefa Komisji Zakładowej przy ciechanowskim oddziale RSW „Prasa-Książka-Ruch”, w sprawie ponownego Walnego Zebrania, na którym rozpatrzonoby prawdziwe i wyimaginowane zarzuty w stosunku do Zarządu Oddziału „S”. Ciechanowskie piekiełko miało się dobrze, mając za nic to, że decydowały się losy całej „Solidarności” i Ojczyzny. (…) Dyskusja jak zawsze była ostra i burzliwa. Czasami nawet chamska, obfitująca w osobiste wycieczki. To jednak nie było nic nowego – ze str. 28.

Wyp...limy sk...syna

– Czy się bałem kiedy zainteresowała się mną Służba Bezpieczeństwa?

Oczywiście, że tak. (…) Dwa razy miałem potężnego stracha. Pierwszy raz, kiedy jechałem z esbekami samochodem do Mławy. Nie posadzili mnie pomiędzy sobą, tylko z tyłu przy drzwiach. Na ostrym zakręcie w Grudusku szef grupy porucznik Kazimierz Szwejkowski krzyknął do kierowcy: – Przyspiesz. Wyp...limy sk...syna, będzie jednego mniej! Wtedy nagle oblał mnie zimny pot. (…) Drugi raz bałem się w nocy, kiedy Wernicki wykopał mi stołek spod tyłka – ze str. 57-58.

Decyzje zapadały na Plebanii

– U nas w Ciechanowie też zaczęło się trochę dziać. Na przełomie lutego i marca (1989 roku – przyp. red.), o ile mnie pamięć nie myli, w słynnej plebanii Parafii Św. Tekli spotkało się około trzydziestu osób. Dobrane chyba były według jakiegoś dziwnego klucza. (…) W spotkaniu uczestniczył liczny zespół ludzi, którzy niebawem nie wiedzieć po co, utworzą Katolickie Stowarzyszenie „Politicus”. Dopiero po ćwierć wieku dowiemy się, że roiło się tam od Tajnych Współpracowników Służby Bezpieczeństwa. (…) Ja o tym spotkaniu dowiedziałem się zupełnie przypadkowo i z drugiej ręki. Poszedłem i nie dałem się wyprosić, choć przyjęto mnie delikatnie określając chłodno i ze zdziwieniem. (…) W pewnym momencie ogłoszono, że na posła od nas kandydować będzie Stanisław Węgłowski, geodeta z wykształcenia, po studiach podyplomowych w dziedzinie ekonomiki rolnictwa, bankowiec w praktyce. (…) Natomiast do Senatu, gdzie przewidywano całkowicie wolne wybory, wytypowano: doktora nauk humanistycznych i emerytowanego sędziego z Mławy – Ryszarda Juszkiewicza oraz rolnika po studiach z Pszczółek w gminie Grudusk – Benedykta Pszczółkowskiego. Nie było żadnego zgłaszania kandydatur, nie przeprowadzono żadnych wyborów tych, którzy mieli wystartować z Komitetu Obywatelskiego pod szyldem „Solidarności”. „Pełna” demokracja! – ze str. 65-66.

Rechot esbeków

– A esbecy śmiali się i cieszyli. Wielu przeszło do służby w „nowej” Policji. Przyklady? Proszę bardzo. Dwaj moi „opiekunowie” z SB: (…) objęli kierownicze stanowiska w Policji i pracowali aż do przejścia na odpowiednio wysokie emerytury. A kiedy mnie widzieli na mieście, ironicznie i bezczelnie śmiali mi się w twarz. Tacy oto byliśmy wygrani 4 czerwca 1989 roku. Bo takich mieliśmy przedstawicieli – ze str. 67.

Ludzie z Plebanii w akcji

– Nie wiem czy zdążyłem przysnąć. Słyszę głos Staśka Kownackiego. Nie wiem czy to jawa czy sen. Wpada do mnie do pokoju i krzyczy: – Waldek! Ubieraj się szybko. Oni wybierają kandydata na prezydenta u Jarzyńskiego w domu. I nie jest to Bochnia! Ja jestem półprzytomny: - Co? Gdzie? Kiedy? – pytam bez składu i ładu. (…) Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu zebrania, bo to dosyć blisko. Dzwonimy. Otwiera żona gospodarza. Jest zdziwiona, ale nas zna i wpuszcza mówiąc, że spotkanie jest w salonie. Wchodzimy. Tam kilkanaście osób. Na stole kanapki i napoje. Na fotelu ksiądz prałat Kokosiński. Na krzesłach w półkolu cała reszta. Nieco przed nimi Andrzej Sikorski. Wygląda jakby go przepytywali. Widzę, że postanowili to rozegrać za moimi plecami. Na twarzach widać zaniepokojenie. U niektórych nawet strach. Zaczynam spokojnie: – Witam szanowne zgromadzenie. Konspiracja zamiast demokracji? Stan wojenny dawno się skończył. Zresztą większość z was wtedy siedziała ze strachem w domu. Teraz jesteście odważni. Już poczuliście władzę – mówię z naciskiem i dalej się nakręcam: – Zapomnieliście kto na wasze mandaty pracował. Bo nie wy przecież. To ja wam dałem znaczek „Solidarności” bez którego byście g…no weszli do Rady. To ludzie ze Związku na was zap…lali! – kieruję do zebranych. Nie zważam na księdza prałata i kontynuuję: – Jak będę chciał to rozp…lę wszystko w drobny mak. Znów będziecie nikim. Nie podoba się wam szef Oddziału „Solidarności”? Nie wy mnie wybieraliście. Przyjmijcie to do wiadomości. To ja rozdaję karty. Do końca – prawie wykrzyczałem i zamilkłem. Cisza jak makiem zasiał. Konsternacja, strach, niepewność. Odezwał się chyba Mietek Węglewicz. – Uspokój się. To nie „Solidarność” ich wypromowała tylko Komitet Obywatelski! Nie wytrzymuję: – Ty to mówisz? Człowiek Związku. Internowany. Przestań pier…ć! Przecież wiesz, że w ogromnej większości to ci sami ludzie – mówię i kieruję jeszcze kilka zdań do Andrzeja Wojdyły: – Zrobiłem cię wojewodą. Nadstawiałem du… Narobiłem sobie wrogów, a ty grasz za moimi plecami? Jak możesz? – spytałem Wojdyłę. Nie odezwał się – ze str. 104-105.

Krecia robota

– Tajne głosowanie. Napięcie. Przerwa. Po kwadransie komisja skrutacyjna ogłasza wyniki. Tadeusz Bochnia – osiemnaście „za”, a Marcin Stryczyński jedenaście „za”. Trzy osoby nie głosowały. Wygrywamy. Jednak to gorzka wygrana. Okazuje się bowiem, że coś było nie tak z „naszymi” radnymi. Jest ich przecież siedemnastu. Dodając czterech radnych Pikusa, to powinno być dwadzieścia jeden głosów za Bochnią! Jasność! K…wa, trzech „naszych” albo w ogóle nie głosowało albo głosowali na Stryczyńskiego! Taka to „Solidarność”! Do tego doprowadziły gierki „elit”, powiedzmy „inteligenckich”! Kupa gnoju – ze str. 107-108.

Podziękowania od losu bywają zaskakujące

– Nagle ktoś z tyłu złapał mnie mocno za ręce i poderwał do góry. W tym samym momencie z góry schodził drugi. (…) Uśmiechnął się złowrogo i wykrzyczał: – Mam cię psie. Teraz cię załatwimy. A później żonę i dzieci – krzyknął Olszewski (Ryszard – przyp. red.). Podszedł blisko i walnął mnie pięścią z całej siły prosto w nos. Później okaże się, że nos pękł i nastąpiło przesunięcie przegrody nosowej. Upadłem. Ktoś mnie podniósł z tyłu i znów złapał pod ręce tak, że nie mogłem się ruszać. (…) Byłem w szoku i już mocno obolały. Ten co mnie bił krzyczał cały czas z furią: – Masz za moją krzywdę bydlaku – słyszałem w czasie bicia. Dostawałem w twarz, żebra i nerki. On był jakby w transie, później okazało się, że oni wypili wcześniej litr wódki – ze str. 109.

Potłuczenie bliźniego to nic takiego

– Odstąpiono od ukarania Olszewskiego (Ryszarda – przyp. red.) ze względu na „małą szkodliwość czynu”. (…) Skutki tego „mało szkodliwego czynu” odczuwałem jeszcze przez wiele miesięcy. Psychicznie już się nie wyprostowałem. Pewnego dnia, wiele miesięcy po zdarzeniu, w kawiarni „Elżbieta” spotkałem jednego z uczestników zajścia. (…) Rozstaliśmy się podaniem ręki, według słów modlitwy „...jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” – ze str. 111-112.

Summary

Waldemar Nicman napisał książkę tak samo jak napisał swoje życie, spójnie ze wskazaniami Jana Pawła II o prawdzie i maksymą poety Zbigniewa Herberta – PŁYNIE SIĘ ZAWSZE DO ŹRÓDEŁ, POD PRĄD, Z PRĄDEM PŁYNĄ ŚMIECIE.

 

***

 

Książka nie mogłaby się ukazać gdyby nie dofinansowanie przyznane przez Zarząd CEDROB S.A. i osobiste wsparcie ze strony Mirosława Koźlakiewicza – Przewodniczącego Rady Nadzorczej Spółki. Nasz Magazyn jest patronem medialnym tego przedsięwzięcia.

 

Książka liczy 224 strony (w tym 16 kolorowych). Zawiera liczne dokumenty i zdjęcia. Jej cena to 30 zł. Można ją zamówić pod numerem tel. 664 364 924.

(GRZEGORZ KRAJEWSKI)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%